I nastały czarne dni. Gdy odszedł Źaba, tylko dzięki czarnuchowi było po co wstawać o świcie, iść, jakaś misja, małe potworzaste nieświadome tego co się stało w moim życiu, oczekujące czegoś, bojące się świata, kochające piłeczkę i jedzenie Śmoluchi małe.
Czasem myślę o tym, czy miała pecha że trafila do mnie w tym feralnym momencie mojego życia, czy szczęście - biorąc pod uwagę jej problemy socjalne, które wyszłyby wcześniej czy później gdzie by nie mieszkała. Ja co chwila łapałam się na porównywaniu jej zachowań do Źabowskich, może zbyt często niestety, trochę wyczerpana wszystkim co przeszłam, emocje zaczęły odpuszczać i przychodziły chwile słabości, na które nie mogłam sobie pozwolić do ostatnich chwil życia i Klarinki i Źaby. I gdy może przyszedł czas na żałobę, a nie trzymanie fasonu, okazywało się, że znów nie mogę sobie na nią pozwolić, bo czarniawe futrzaste postanowiło pokazać mi, że wszystko co do tej pory uważałam za uciążliwe i kłopotliwe w życiu z psami to betka, szybkość jej reakcji w tych negatywnych sytuacjach zatrważała i chwilami wątpiłam, czy ja i ona w tej konfiguracji - w mieście, w pracy, wśród ludzi - to opcja możliwa do pogodzenia. Obniżyłam więc wymagania swoje oczywiście. W domu dziecko uczyło się komend i sztuczek, poza nim miało tylko poznawać kolejne strefy świata. Niestety, ze względu na specyfikę swojego życia, nie miałam szansy stopniować bodźców, wrażeń miejsc, co chwila musiała być rzucana na głęboką wodę, a to wizyta w centrum handlowym, a to u optyka, a to na festynie w centrum miasta, do tego spotkania z psami, które zauważywszy brak Źabowskich rekompensowały sobie reglamentowany do tej pory kontakt ze mną. W jej konkretnym przypadku każda taka sytuacja cofała nas i nie wnosiła nic dobrego. Niestety innej drogi nie było. A przynajmniej naszej wspólnej. Z upływem tygodni jednak, zamiast liczyć ile razy wpadła w panikę na jednym spacerze, liczyłam dni gdy w takową nie uciekła. Bazą były wypracowane w domu wspólne zabawy, nieustanie kojarzące psu moja osobę z czyms atrakcyjnym i sprawiedliwą nagrodą, oraz wrodzony aport. Nadmiarem optymizmu byłoby jednak nie liczenie się z tym, że takie reakcje bedą wracać w sytuacjach krytycznych. Przyszedł jednak moment, zaraz po pierwszej cieczce w wieku 8 mcy, gdy poczułam, że jest nam razem dobrze, znamy się, swoje słabości, ona wie jak wykorzystać mnie, ja ją ;-) i nadszedł dzień wczesną wiosną 2015 gdy poczułam, że jest nam razem dobrze, dogadujemy się. Przepłakałam cały wieczór, bo czułam jakby zdradziła Źaby, poczułam się swobodna i szczęśliwa i spełniona na spacerze ze Śmoluchem. Cóż, pewnie naturalna kolej rzeczy, wszystko trzeba przeżyć, by zrozumieć.
Pierwszy m-c razem
Czasem myślę o tym, czy miała pecha że trafila do mnie w tym feralnym momencie mojego życia, czy szczęście - biorąc pod uwagę jej problemy socjalne, które wyszłyby wcześniej czy później gdzie by nie mieszkała. Ja co chwila łapałam się na porównywaniu jej zachowań do Źabowskich, może zbyt często niestety, trochę wyczerpana wszystkim co przeszłam, emocje zaczęły odpuszczać i przychodziły chwile słabości, na które nie mogłam sobie pozwolić do ostatnich chwil życia i Klarinki i Źaby. I gdy może przyszedł czas na żałobę, a nie trzymanie fasonu, okazywało się, że znów nie mogę sobie na nią pozwolić, bo czarniawe futrzaste postanowiło pokazać mi, że wszystko co do tej pory uważałam za uciążliwe i kłopotliwe w życiu z psami to betka, szybkość jej reakcji w tych negatywnych sytuacjach zatrważała i chwilami wątpiłam, czy ja i ona w tej konfiguracji - w mieście, w pracy, wśród ludzi - to opcja możliwa do pogodzenia. Obniżyłam więc wymagania swoje oczywiście. W domu dziecko uczyło się komend i sztuczek, poza nim miało tylko poznawać kolejne strefy świata. Niestety, ze względu na specyfikę swojego życia, nie miałam szansy stopniować bodźców, wrażeń miejsc, co chwila musiała być rzucana na głęboką wodę, a to wizyta w centrum handlowym, a to u optyka, a to na festynie w centrum miasta, do tego spotkania z psami, które zauważywszy brak Źabowskich rekompensowały sobie reglamentowany do tej pory kontakt ze mną. W jej konkretnym przypadku każda taka sytuacja cofała nas i nie wnosiła nic dobrego. Niestety innej drogi nie było. A przynajmniej naszej wspólnej. Z upływem tygodni jednak, zamiast liczyć ile razy wpadła w panikę na jednym spacerze, liczyłam dni gdy w takową nie uciekła. Bazą były wypracowane w domu wspólne zabawy, nieustanie kojarzące psu moja osobę z czyms atrakcyjnym i sprawiedliwą nagrodą, oraz wrodzony aport. Nadmiarem optymizmu byłoby jednak nie liczenie się z tym, że takie reakcje bedą wracać w sytuacjach krytycznych. Przyszedł jednak moment, zaraz po pierwszej cieczce w wieku 8 mcy, gdy poczułam, że jest nam razem dobrze, znamy się, swoje słabości, ona wie jak wykorzystać mnie, ja ją ;-) i nadszedł dzień wczesną wiosną 2015 gdy poczułam, że jest nam razem dobrze, dogadujemy się. Przepłakałam cały wieczór, bo czułam jakby zdradziła Źaby, poczułam się swobodna i szczęśliwa i spełniona na spacerze ze Śmoluchem. Cóż, pewnie naturalna kolej rzeczy, wszystko trzeba przeżyć, by zrozumieć.
Pierwszy m-c razem
cdn
Komentarze
Prześlij komentarz