Nieuchronnie nadchodzi rocznica tych smutnych dni. Rok temu 16 sierpnia, tak jak i przez następne 6 dni i przez poprzednie 4, w każdej minucie powoli żegnałam się z Klarinką. Wyrok już był - nowotwór wątroby. O ironio jeszcze 2 miesiące wcześniej gruntowne usg jamy brzusznej i serca pokazało, że wszystko jest OK. Badania wykonane zostały profilaktycznie, a Klara zadziwiała swoją formą i humorem jak na 11 latkę. Niespodziewanie 12 sierpnia sunia odmówiła jedzenia, przy kapryśnym psiaku pewnie nie zwróciłoby to uwagi, zwłaszcza że temperatury powietrza były dosyć wysokie. Dla mnie był to jednak sygnał bardzo niepokojący, tego samego dnia pojawiły się wymioty i to już zdecydowało o wizycie u lekarza w trybie nagłym. Badania krwi wykazały silną anemię i brak choroby odkleszczowej. Usg jamy brzusznej rozwiało jednak wszelkie nadzieje. O dziwo 3-4 następne dni były dużo dużo lepsze, wyniki się nie pogarszały, podawane odżywki i preparaty krwiotwórcze spowodowały powrót apetytu i humoru. Ale to nie była już ta sama rozbrykana ruda wariatka. Jeszcze spacerowała, jeszcze próbowała uskuteczniać swoje szczekactwa, głos był jednak co raz słabszy, a ilość przesypianych dziennie godzin rosła. Byłam już tylko dla niej, wtedy nie martwiłam się co pocznę ,,po" , jak to przeżyję, ważne było tylko to by zapewnić jej jak najbardziej komfortowe chwile. Niestety zwiększał się już obrys brzuszka, a niunia była co raz słabsza. 9 dnia od diagnozy w akcie desperacji chwyciłam się jeszcze ostatniej deski ratunku, zabieg - obejrzenie wątroby- może choć jeden płat wątroby jest zdrowy- usunięcie chorego i nadzieja na może jeszcze kilka miesięcy razem. Tego dnia Ruda czuła się już wyraźnie źle. Już początek operacji pokazał, że chyba nic z tego, w jamie brzusznej było 2,5 litra krwi, to co jednak ujrzało światło dzienne po jej usunięciu rozwiało cień nadziei, który miałam. Jak opisać to co zobaczyłam ? Nigdy tego nie zapomnę, ale ubrać w słowa trudno. 22 sierpnia o 20,30 pożegnałam się z nią, byłam obok do ostatniego oddechu. Taka była moja decyzja i podejmując ją myślałam tylko i wyłącznie o niej, o moim ukochanym rudzielcu. Nie ma dnia bym o niej nie myślała, nie wspominała, przeżyłyśmy razem tak wiele, wzbogaciła moje życie, zmieniła je i miejsce w moim sercu ma do końca świata.
Pies pierwszy i naukochańszy, tak to jest z tą pierwszą miłością . Zawitała w moim domu przypadkiem i tylko na chwilę, tak sobie żyłyśmy ponad miesiac tymczasowo i przyszedł moment w którym uznałam, że sprawę należy zalegalizować tzn otworzyc portfel i wykupić małą od faktycznego właściciela. Zaporową cenę przełknęłam i każdego kolejnego dnia patrzyłam co rano na swoją osobistą niuśkę. Ależ byłam dumna. Nic to, że suczka rzucała się z jazgotem na wszystko co ma cztery łapy, poza tym defektem była i jest idealnym psim towarzyszem w mieście, na wsi, na wakacjach, w pracy, pies uniwersalny. Jak wspomnialam nie lubila dziewczyna psów i do tej pory ich nie uwielbia, raczej akceptuje dorosłe psy, ma kilku osobistych wrogów, lubi szczeniaki. Atak pittki który nastąpił drugiego dnia pobytu u mnie jednak zrobił swoje, ja pewnie mogłam wczesniej inaczej reagować. Na pierwsze szkolenie trafiłysmy gdy miała pół roku, śp. Andrzej Dun...
Komentarze
Prześlij komentarz